Politycy PiS są czuli na wszelkie próby ograniczania wolności wypowiedzi, gdy policjanci lub przedstawiciele innych służb legitymują obywateli z nieprzychylnymi hasłami (bądź podejmują nawet dalej idące kroki), to głośno o tym mówią – i bardzo dobrze robią, bo w pewnym sensie jest to troska o demokrację. Kilka dni temu byłem świadkiem wydarzenia, które pokazało, że ta partia i w tej materii ma wiele za uszami.
We wrześniu 2011 roku na konwencji Platformy Obywatelskiej, gdy na scenie przebywał premier Donald Tusk, wdarła się aktywistka Greenpeace z transparentem dotyczącym czystej energii. Dość szybko został on wyrwany jej przez ochroniarza. Natychmiast jednak wówczas zareagował premier Tusk, który zwrócił uwagę pracownikowi ochrony, że jego zachowanie jest niestosowne i nakazał zwrócić odebrany transparent. Żeby wybrnąć z tej sytuacji wizerunkowo, były szef rządu zdecydował się nawet pozować z aktywistką i transparentem.
W listopadzie 2014 roku w Bydgoszczy odbywała się konwencja PiS dla województwa kujawsko-pomorskiego. Czterech młodych działaczy ONR pojawiło się na niej z transparentem o Wołyniu, w którym zarzucało tej partii zbyt spolegliwą politykę wobec tej kwestii. Jeszcze zanim to wydarzenie się rozpoczęło ochroniarze odpowiedzialni za bezpieczeństwo prezesa Prawa i Sprawiedliwości, nakazali młodym opuszczenie konwencji. Przyznam, że zbytnio im się nie dziwie. Jednak na tym się nie skończyło, po wyjściu z obiektu Filharmonii Pomorskiej, który jest gmachem publicznym, poproszono na miejsce policję i sugerowano, że weszli oni do budynku mimo, że nie mieli do tego prawa. Żaden z wchodzących na konwencje członków partii nawet nie reagował.
Tak się złożyło, że wydarzenie na tyle mnie zainteresowało, że postanowiłem się przyglądać tej interwencji, robiąc przy okazji jakieś zdjęcia. Po ochroniarzach zauważyłem, że nie byli zbytnio z mojej postawy zadowoleni, ale tak naprawdę zbytnio nie mieli pola do popisu. Przybyły na miejsce patrol policji, z tego co zauważyłem, czuł się w tej sytuacji niezręcznie. Po wylegitymowaniu osób, które przyszły z transparentem, interwencja się zakończyła.
Nie mniej jednak odniosłem wrażenie, że służba ochrony prezesa PiS, zachowała się w tym wypadku jak służba cenzury, która była bliska wykonania swojego zadania w pełni profesjonalnie. Gdybym bowiem akurat przypadkowo nie stał się świadkiem tego zdarzenia, to o sprawie by prawie nikt nie wiedział, bo czwórce działaczy ONR mało kto by uwierzył.
Być może po tym wpisie niektórzy mi zasugerują, że wpisują się w tendencje maistreamu straszenia Kaczyńskim. Opisane jednak przeze mnie przykłady pokazują, że PiS popełnia wręcz kardynalne błędy wizerunkowe.