Były wicepremier Jan Vincent Rostowski zapraszany na spotkania elitarnego klubu Bildelberg może uważać siebie za osobę światową. Jako mieszkańcy skromnego kujawsko-pomorskiego powinniśmy być zatem dumni, że startuje właśnie z naszego okręgu i nie oburzać się, iż jest spadochroniarzem.
Lider listy Platformy Obywatelskiej w naszym okręgu liczył, że wykorzystując destabilizację na Ukrainie, dzięki opowiadaniu o tym jak będzie walczył o pokój na świecie i przeciwdziałał III wojnie światowej, otrzyma od mieszkańców kujawsko-pomorskiego bilet do Brukseli.
Nic zatem dziwnego, że przy pierwszym moim spotkaniu z Rostowskim, mocno się na mnie zdenerwował, gdy dałem do zrozumienia, że nie chce słuchać jego opowieści, lecz oczekuje ustosunkowania się do stawianych mu przez związkowców zarzutów, doprowadzenia Zachemu do upadku.
Kandydat musiał być mocno zdziwiony, gdy zbierając podpisy pod listami poparcia, był przez bydgoszczan lekceważony. Większość osób nie była zainteresowana rozmową z nim – lekceważąc takiego światowca.
Patrząc na ostatnie wyczyny jego sztabowców i rządzonego przez Platformę Obywatelską bydgoskiego ratusza przestałem mu się jednak dziwić. Sytuacja, gdy Urząd Miasta łamiąc ordynacje wyborczą zaczął promować sponsorowanie przez Rostowskiego autokaru na mecz w Warszawie. Gdy w czasie wczorajszej sesji Rady Miasta Bydgoszczy oburzyli się na to radni opozycji, to urzędnicy ratusza nieporadnie próbowali kilkukrotnie edytować publikacje. Wyglądało to bardzo groteskowo.
Odniosłem wrażenie, że Rostowski mógł tak nisko cenić inteligencje mieszkańców regionu, gdyż mierzył nas wszystkich przez pryzmat poziomu jaki prezentują jego sztabowcy i koledzy partyjni z kujawsko-pomorskiego.
Oczywiście znaleźli się zachwyceni tym sponsoringiem dziennikarze (bardziej fachowo by zabrzmiało w tym momencie: oficerowie propagandowi), którzy nie chcieli widzieć w tym momencie łamania ordynacji wyborczej. Potem się jednak dziwią, że sprzedaż niektórych tytułów spada łeb na szyję.
