Coraz szybciej zbliżają się wybory samorządowe, powoli zaczynają się rozpoczynać rozmowy dotyczące ewentualnych sojuszy lokalnych, powstają komitety. Związany z tym entuzjazm mi się jednak nie udziela, bowiem ci którzy wykonują te ruchy nie rozumieją potrzeb Bydgoszczy i naszego regionu, bliżej im bowiem do polityków z Wiejskiej w Warszawie.
Na swojej konwencji wyborczej w maju europoseł (wówczas jeszcze kandydat) Kosma Złotowski powiedział, że zwycięstwo w wyborach samorządowych jego partii pozwoli odnieść zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. O ile większe szansę PiS ma akurat na zwycięstwo w wyborach do Sejmu niż do bydgoskiego samorządu, to pokazuje to w jaki sposób politycy traktują samorządność.
Niestety w samorządach zasiada mało samorządowców z prawdziwego zdarzenia, za w większości mamy do czynienia z funkcjonariuszami partyjnymi, którzy realizują ogólnopolski interes danej organizacji. Mało kto z nich rozumie to co Bydgoszcz boli, jakie problemy mają gminy otaczające to miasto.
Najbardziej martwić powinno jednak to, że my jako społeczeństwo taki sposób myślenia zaakceptowaliśmy, bo głosujemy głównie na partie polityczne, a nie na komitety obywatelskie. W tych wyborach zarejestrowanych może być ich kilka, co z jednej strony powinno cieszyć, bo będzie się to wiązało z pewnym wysiłkiem obywatelskim ich twórców. Zapewne jednak główna rozgrywka rozegra się pomiędzy głównymi partiami, które zdobycze mandatowe będą traktować jako element utrzymywania swojej organizacji przy życiu.
Najbardziej mnie jednak martwi to, że w kampanii wyborczej tematy bydgoskie będą poruszane jako kwestia w najlepszym wypadku drugorzędna. Po nastrojach wnioskuje, że królować może populizm i atmosfera polityki znanej z Sejmu.