Jedną z największych cech świadczących o elitarności jest wysoka samokrytyka, która sprawia, że cały czas dążymy do jeszcze większej doskonałości. Gdy przestajemy od siebie wymagać, to szybko zaczniemy się cofać i popadać w marazm.
O ile samokrytyka jest ważna w przypadku naszego rozwoju osobistego, to w działalności publicznej powinniśmy dużo wymagać od swoich współpracowników politycznych. W szczególności tych pełniących najważniejsze funkcję, którzy zostali wybrani do pełnienia misji. Jeżeli będziemy przyzwalać na ich zepsucie, to szybko się może okazać, że tworzone przez nas dzieło oparte jest o gliniane nogi.
Stąd też z dużą niechęcią patrzę na relacje pojawiające się w partiach politycznych, gdy negatywne działanie liderów nie jest piętnowane przez działaczy niższego szczebla, gdzie zasady etyczne przestają właściwie cokolwiek znaczyć. Często to może być spowodowane strachem i obawą, o wykluczenie zbyt mocno moralizującej osoby ze środowiska. To jednak świadczy tylko i wyłącznie o zepsuciu zasad współżycia w nim. Jeszcze gorzej, gdy nieetyczne zachowanie przestaje być dla pozostałych działaczy zauważalne.
To zjawisko coraz powszechniejsze jest w obecnej ekipie rządzącej krajem. Na pewno duży wpływ na to miał dość długi czas bycia tych ludzi u władzy, co prowadzi do zabetonowania pewnych układów.
Nie jest to jednak tylko przywara obozu rządzącego, ale także coraz powszechniej spotykane zjawisko w opozycji. Dwa tygodnie temu Sejm głosował nad oddaniem hołdu św. Janowi Pawłowi II, co z punktu widzenia ideologicznego było ważne dla PiS. Na głosowania tego dnia nie dotarli jednak posłowie tej partii z okręgu bydgoskiego (łącznie było ich ponad 50). Od osób, które popierają tych polityków głównie z powodów ideologicznych nie usłyszałem jednak żadnych krytycznych słów wobec tego ich zachowania. Zamiast tego niekiedy pojawiała się wobec mnie wrogość, iż ten temat w ogóle poruszam. Politycy nie mając jednak zbyt wymagającego elektoratu, mogą łatwo wpaść w pułapkę, która sprawi, iż zaczną się cofać w rozwoju.