Jestem pod wrażeniem troski marszałka Całbeckiego o Bydgoszcz, że nawet jego dość wysoko postawieni urzędnicy podejmują inicjatywy społeczne w grodzie nad Brdą. Panu marszałkowi jednak za tę troski podziękuję, gdyż to bydgoszczanie bez pomocy marszałka wiedzą co dla ich miasta jest najlepsze.
To, że relacje samorządu Bydgoszczy z Urzędem Marszałkowskim nie są najlepsze zauważa chyba już każdy Widoczne jest to także po podziale środków unijnych, gdzie Bydgoszcz dostaje na mieszkańca dużo mniej niż Toruń. I za obecny stan rzeczy nie można specjalnie winić władz grodu nad Brdą, gdyż za poprzedniego prezydenta te relacje prezentowały się dużo lepiej, ale najprawdopodobniej było to związane tym, ze po prostu Bydgoszcz przymykała oko na pojawiające się dysproporcję.
W takiej sytuacji rozwiązaniem bardzo korzystnym dla władz wojewódzkich w Toruniu jest na pewno dość mocny podział na bydgoskiej scenie politycznej. Działania stowarzyszenia My Bydgoszczanie w tym kierunku próbują zmierzać. Na czele tej organizacji stoi obecnie wysoko postawiony pracownik Urzędu Marszałkowskiego. Nie będzie nadużyciem jak napiszę, że takiej funkcji nie obejmują w urzędach osoby z przypadku. Taka jest jednak polityka.
Porażka na sesji
Obrady Rady Miasta zakończyły się dla stowarzyszenia My Bydgoszczanie porażką. Nie z powodu wyniku głosowania, bo ten był znany od początku, ale kompletnego braku merytorycznych argumentów. Przedstawiciel wnioskodawców (Bogdan Dzakanowski) nie był wstanie odpowiedzieć na pytania zadawane przez radnych. W ten sposób ukazano, że był to projekt populistyczny, nierealny do wykonania.
Na inicjatywę stowarzyszenia My Bydgoszczanie od samego początku spoglądałem z pewnym dystansem, ale w żadnym wypadku nie chciałem jej przekreślać na wstępie. Dopiero ostatnie dni i metody jakie stosowano sprawiły, że spojrzałem z niepokojem. Jak inaczej można bowiem zachować się w sytuacji, gdy próbuje się zbudować opinie, że władze miasta nie życzą sobie mieszkańców na sesji i próbują na każdym kroku utrudniać ich udział.
Dzisiaj ci mieszkańcy bez problemu mogli zasiąść w ratuszu i mimo faktu, że na chwilę wywieszono transparent, co w jakimś stopniu mogło zakłócić przebieg obrad, w ratuszu nie było funkcjonariuszy straży miejskiej, którzy nie legitymowali nikogo i jak mi powiedzieli przedstawiciele władz miasta, nikt nikogo nie planuje za to podać do prokuratury. Odnoszę się do tego, gdyż 4 lata temu na sesji, gdy wielu członków stowarzyszenia My Bydgoszczanie rządziło miastem, kilku kibiców Zawiszy, którzy transparentem zademonstrowali przywiązanie do historycznej nazwy swojego stadionu zostało spisanych, następnie sprawę skierowano do prokuratury, która odmówiła podjęcia śledztwa, po czym sprawę skierowano do sądu grodzkiego. Wtedy jednak zabrakło w ratuszu obrońców demokracji!.
W dość trafny sposób tę sytuację skwitował przewodniczący Rady Miasta Bydgoszczy Roman Jasiakiewicz, gdy próbował uspokoić przedstawiciela wnioskodawców Bogdana Dzakanowskiego – Zdaje sobie sprawę, że ta forma demokracji Panu jest obca, gdzie każdy może zabrać głos. Za Pana kadencji tego nie było.
Po dzisiejszych obradach raczej nikt poważnie nie będzie traktował tego stowarzyszenia. No może po za portalem prowadzonym przez osobę, która także przez kilka lat współrządziła razem z Konstantym Dombrowiczem. Dzisiaj pojawiła się tam publikacja trochę ośmieszająca bydgoskie młodzieżówki, które wystosowały zdecydowane przesłanie przeciwko ingerencja toruńskich elit wobec bydgoskiej sceny politycznej i przypomnieli jak łamana była demokracja za czasów rządów ekipy Dombrowica.
Cieszy, że młodzi w tej kwestii są bezkompromisowi! Daje to nadzieje, że w przyszłości nasze miasto będzie miało znacznie silniejsze elity niż dzisiaj. Nie zrozumieją tego jednak ludzie, organizacje oraz media nastawione na realizacje swojego celu politycznego.