Doprawdy nie wiem od czego zacząć. Od jakiego momentu w życiu człowieka, w którym styka się z edukacją.
A może zacznę inaczej..
Nastał czas gimnazjów. Nauczyciele, którzy do tej pory nauczali w podstawówkach poczuli się nagle profesorami. Niestety, oprócz dodania nowego szczebla w drabinie edukacji nie zdarzyło się nic. Żadnej koncepcji uzasadniającej istnienie gimnazjum, żadnego pomysłu na funkcjonowanie. Dziecko (tak to jeszcze jest dziecko!) w gimnazjum to uczeń posiadający mentalność jeszcze dziecka, ale witalność już dorosłego. To tak zwany “wiek chmurny i durny” (pamięta jeszcze ktoś autora cytatu?), wiek eksperymentów, próbowania tego, co zakazane. Najgorsze, że akurat w tym czasie uczniowie zmieniają nauczycieli na gimnazjalne profesorstwo. Jako siedmioklasista nosiłby w sobie taki uczeń balast autorytetu ciała pedagogicznego z lat podstawówki, wczesnoszkolnych. A tu tego zabrakło.
Ale cofnijmy się wcześniej – lata 80te. Czasy, kiedy szkoła wręcz lawinowo zaczęła tracić na autorytecie. Bo w końcu, po co się uczyć – mechanik, hydraulik, budowlaniec lub ktokolwiek inny, jeśli w dodatku wyjechał za granicę zarabiał krocie.
Do coraz gorzej opłacanych uniwersytetów garnęli się ludzie, którzy nie umieli ułożyć sobie godnego życia. Również pedagodzy z powołania, ale im potem życie wybiło z głów ideały wprowadzania kaganka oświaty pod strzechy. Zaczęła się masowa produkcja niedouczonego szkolnego personelu. Kto tylko chciał to mógł zostać nauczycielem. Nieważne, że absolwent szkoły nie umiał pisać po polsku. Kaligrafii już nie uczono. Nieważne, że absolwent nie potrafił mówić. Nauczyciele polskiego mają problem, jak pisze się słowa “bydgoszczanin”, “Polak”, “w ogóle”. Brano nawet z wadami wymowy. Uczelniom również nie zależy na jakości, bo liczy się przetrwanie liczone ilością funduszy.
W szkole nauczyciel się wypala, bo nic mu nie wychodzi, bo ma wszystkich przeciwko sobie. Nadchodzi “Dzień Świra”. Co robi?Zazwyczaj odchodzi do innej pracy albo.. przystosowuje się do nijakości. I ma spokój. Nie istnieje bowiem żaden sposób oceny pracy nauczyciela. Nikt go za wyniki nie rozlicza. Niejasna jest w tym wszystkim rola kuratorium, którego moim zadaniem głównym celem jest przekazywanie poleceń z góry i trwanie w bezruchu.
Nie do pomyślenia, że istnieje ciało pedagogiczne, które nie potrafi obsłużyć komputera!
Kolejne pseudoreformy nie pomagają, bo nie dostrzegają problemu. A problemem jest człowiek, którego nijak nie da się zaszufladkować za pomocą litery prawa. Potrzebny jest również duch prawa. Nauczanie przestaje być powoli priorytetem. Naukę zastępuje powoli mowa o nauce lub jej sposób jej dokumentowania. Rodzi się bowiem biurokracja na szczeblu, na którym nie powinna istnieć. Dziecko jest odsuwane na dalszy plan.
Tymczasem następny rodzaj człowieka, którego zwać będziemy rodzicem jest święcie przekonany, że o czymś w takiej szkole musi decydować. Utrwaliła w nim to przekonanie któraś z pseudoreform. Częstokroć nie ma pojęcia nie tylko o metodyce nauczania ale nawet o funkcjonowaniu szkoły. Postawa roszczeniowa ośmiesza go, zwłaszcza w oczach bardziej doświadczonego personelu pedagogicznego. Bywa tak, że to nie dziecko trzeba uczyć ale – przekonanego o swej nieomylności – rodzica wychowywać. Rodzic wymaga indywidualnego podejścia do jego dziecka. Jak to zrobić w 30osobowej klasie przez 45 minut?
Dawniej rodzice równie ciężko pracowali, ale mieli zakodowany model tradycyjnej rodziny z wyznaczonymi funkcjami. Tak zwany model bezstresowego wychowania nie ma odniesienia do rzeczywistości – jakiejś normy współżycia w społeczeństwie trzeba opanować by nie zostać z niego wydalonym. Nawet zwierzę musi przystosować się do otoczenia jeśli chce przeżyć. Jak to zrobić w 30osobowej klasie jeśli nawet rodzice nie wspomagają. Dzieci przynoszą i formułują bezwiednie w klasie poglądy rodziców a także identyfikują się z nimi – nawet te antyspołeczne.
Dyrektor by zachować ciągłość procesu dydaktycznego więcej działa na szczeblu samorząd-szkoła i innych. Nauczyciel zostaje sam na sam z kolejną reformą.
Obecnie będzie miał w klasie 6cio i 7mialotków. Dzieci, u których różnica roku w tym wieku jest przepaścią. Nie dość, że w większości szkoły nie są dostosowane do nauczania sześciolatków – okazało się, że użycie czegoś tak tradycyjnego jak dzwonek szkolny to problem w procesie dydaktycznym. Kto pójdzie z dzieckiem do ubikacji w czasie lekcji, kiedy ma ono problemy z oddawaniem moczu?
Tego nauczyciel nie dowie się na kursach i podyplomówkach. Panuje układ zamknięty. Nauczycielowi potrzebny jest papier i za niego płaci. Uniwersytetowi potrzebne są pieniądze i dostaje je – niekoniecznie szkoląc na wysokim poziomie – wręczając dyplom. Dyrektor ma wykwalifikowana kadrę, bo tak jest napisanie na dyplomie ukończenia kolejnych fakultetów. W tym kręgu nie ma miejsca na uczniów.
Kolejna “reforma”. Wbrew pozorom nauczyciele chcą dokładnego rozliczenia czasu ich pracy, nawet kosztem wakacji i ośmiogodzinnego dnia pracy. Może niech dokładne rozliczanie pracy zacznie się od momentu, kiedy np. nauczyciel wyjeżdża na kilkudniową wycieczkę. Pracuje wtedy 24 godziny na dobę i niech ktoś mi pokaże przepisy z Karty Nauczyciela, Rozporządzeń Ministra, bądź nawet z Kodeksu Pracy czy to jest zgodne z prawem. Rozumiem, że poza procesem nauczania nauczyciel będzie mógł w tym ośmiogodzinnym dniu pracy sprawdzić klasówki i przygotować się do pracy w dniu następnym. Począwszy od odpowiedniego miejsca, materiałów biurowych a skończywszy na czymś takim prozaicznym jak dostęp do internetu – wszystko to będzie mu udostępnione. Dojdzie do tego, że nauczyciele będą bezczynnie siedzieć w szkole.
Mamy 21 wiek. A materiał nadal przyswajany jest metodami średniowiecznymi. Wymaga się, by znano na pamięć dane, które znajdują się w odpowiednich książkach i bazach danych. Nie ma już czasu na obróbkę tych danych: formułowanie wniosków, przewidywanie wydarzeń. Nauczanie nudnej historii nie ma uzasadnienia, skoro nie wyciąga się z takich lekcji wniosków na przyszłość. Społeczeństwo biednieje intelektualnie (żeby nie powiedzieć wprost, że głupieje), ale jest za to jest bardziej sterowalne.
Przeraziło mnie, gdy stwierdziłem u studenta ekonomii nieznajomość mnożenia liczb wielocyfrowych w słupkach.
Ale wszystko jest dobrze, liczba studentów rośnie, choć nadają się jedynie do zmywaka za granicą. A od 27 roku życia trzeba bezustannie przepracować (mając udokumentowane składki na ubezpieczenie społeczne) 40 lat, by dostać emeryturę, co w dzisiejszych czasach wydaje się być niemożliwe.
Tymczasem w obecnych czasach dziecko staje się luksusem. Wyludniamy się.
Problemów i przykładów można by tu jeszcze mnożyć. Pozostawiam ku przemyśleniu czytelników. Proszę komentować.
W tym zaklętym kręgu edukacji nie ma nikogo, komu nie można nic zarzucić. Ale może jednocześnie trudno ich winić – przystosowali się do systemu. Ktoś uruchomił tę machinę, ktoś nadal ją napędza. “Ku chwale ojczyzny”.. Której?