By dyskutować o mieście, nie trzeba wiele. Wystarczy albo wybrać się na jakiekolwiek spotkanie polityczne, albo na spotkanie ze znajomymi/rodziną. Wystarczy mieć kogokolwiek, z kim można wymienić poglądy na dany temat. Jednak ile warta jest taka dyskusja? I ile rzeczywiście można z niej wynieść?
Wszystko zależy od tego, jaki użytek z tej dyskusji się robi. Jak pokazuje historia grodu nad Brdą, nie robi się z tego za wiele. Owszem, każdy z nas – mieszkańców i mieszkanek Bydgoszczy, może pójść zgłosić coś do konkretnej instytucji, lub urzędu. Może oddać głos w wyborach. Może uczestniczyć w demonstracji/spotkaniu politycznym/dyskusji poglądowej. Co jednak robią z tym włodarze Bydgoszczy? I na jak duży dopływ informacji „z dołu” pozwalają?
To pokazuje funkcjonowanie miasta i to, ile z problemów mieszkańców/mieszkanek miasta, jest rozwiązywanych. Pokazuje to poziom satysfakcji ludzi Bydgoszcz zamieszkujących. A czy zadowoleni jesteśmy z naszego miasta? I czy mamy poczucie, że mamy jakikolwiek wpływ na nie?
Osobiście potrafię docenić walory Bydgoszczy. Regularnie odnajduje na jej terenie miejsca, w które warto się wybrać. Mogę więc powiedzieć, że jestem zadowolony z miasta, w którym mieszkam i pracuję. Mogę, ale nie powiem. Nie powiem, bo nie czuję abym miał na nie jakikolwiek wpływ. Mam problem, aby na własnej skórze odczuć, że miast robi dla mnie coś na co dzień. I nie wymagam tu wprowadzania regularnych konsultacji społecznych, budżetu partycypacyjnego, czy zwiększenia roli Rad Osiedli. Owszem, byłby to ogromny wkład nie tylko w rozwój samorządu lokalnego, ale i w poziom zadowolenia mieszkańców – wynikającego z możliwości współdecydowania o nim.
Chodzi mi raczej o codzienne błahostki, takie jak chociażby umożliwienie mi (i innym mieszkańcom) dotarcia w sposób szybki i sprawny, do pracy, czy też zapewnienie miejsca do wypoczynku. Do takich błahostek należy dodać także dostępność urzędów i instytucji miejskich. Do tego można zaliczyć także stosunek władz miasta, do jego mieszkańców.
Bo co z tego, że władze deklarują, że są tu dla nas, a nie my dla nich? Co z tego, skoro zmiany niejednokrotnie nie są dostosowane do oczekiwań mieszkańców (patrz to jak zmienia się przy okazji remontów niektóre ulice i skrzyżowania, jak organizuje się transport miejski lub też – jak lokuje się wydziały urzędów i instytucji miejskich)?
Jako mieszkaniec Bydgoszczy (ale i nie tylko ja) nie widzę, aby potrzeby mieszkańców były zaspokajane w sposób bieżący. Nie czuje, aby wybierani przez nas włodarze, rzeczywiście nas reprezentowali tak, jak to głoszą. Mam problem żeby dostrzec, że znają oni potrzeby Bydgoszczan i Bydgoszczanek.
I jest tak być może dlatego, że nie uważam, aby moja odpowiedzialność obywatelska kończyła się oddaniem głosu raz na cztery lata. Być może jest tak dlatego, że nie uważam ludzi, na których ewentualnie zagłosuje, za osoby idealne, które zawsze wiedzą czego chcę i oczekuję… I dlatego pewnie w ogóle do dyskusji o Bydgoszczy się włączam.