Kiedyś często mówiono, „nie matura, a chęć szczera, zrobi z Ciebie oficera”. Słowami tymi dodawano otuchy osobom podchodzącym do matury dając im jednocześnie do zrozumienia, że bez zdanej matury też idzie w Polsce zrobić karierę. Dzisiaj jednak, dzięki kilku reformom i odpowiedniej propagandzie, jest to już raczej nie możliwe. Choć znajdą się i odstępstwa, potwierdzające regułę. Czy można więc w jakikolwiek inny sposób pocieszyć osoby, które dziś przystąpiły do matury? Tak, można. Starczy powiedzieć – wystarczy zdać, a wtedy studia stoją przed Tobą otworem. Lub mniej optymistycznie – bez względu na wynik, albo wyemigrujesz, albo będziesz pracował na najgorzej opłacanym stanowisku. O ile znajdziesz jakąś pracę.
Z tych dwóch stwierdzeń wynikają dwa smutne dla nas fakty. Jeden – poziom edukacji w Polsce staje się coraz bardziej żenujący. Polska stała się fabryką dyplomów, z których w praktyce nie wynika nic, albo i jeszcze mniej. Mamy rzesze papierowych specjalistów, którzy w żaden sposób nie mogą znaleźć zatrudnienia, ani wykorzystać zdobytej w trakcie nauki wiedzy. Nie ma dla nich miejsca. Mimo to, są jednak produkowani dalej – na eksport. Naszych specjalistów ceni bowiem Zachód. Produkujemy więc specjalistów „za pół ceny” po to tylko, aby budowali oni siłę gospodarki innych państw, umacniając tym samym pozycję Polski, jako źródła taniej siły roboczej. Produkujemy sobie także problemy, ale o tym później.
Idąc do drugiego „aforyzmu” – tutaj przedstawia nam się perspektywa życia w Polsce. Kraju, w którym pracujący raczej podtrzymuje swój byt, aniżeli rozwija się. Pracując na umowy zlecenie nie ma zagwarantowanej żadnej opieki medycznej. No chyba, że uda mu się podpisać pod ubezpieczenie rodziców. Nie ma on także żadnych dochodów pozwalających na usamodzielnienie się. Tak, nie jestem zwolennikiem lansowanej przez niektórych tezy, jakoby młodzi mieszkali z rodzicami z lenistwa i wygody – jako przedstawiciel tych młodych (i jednocześnie próbujący żyć na własny rachunek) śmiało stwierdzam, że nas po prostu na to nie stać. Nie stać, bowiem wynagrodzenie w Polsce – to rzeczywiste, a nie statystyczne, jest żenująco niskie. Ledwo idzie opłacić z tego wynajem. A do tego trzeba przecież dodać opłaty związane z życiem – koszty zakupu żywności, dojazdu do pracy, opłaty związane z mieszkaniem. Jak więc do tego myśleć o jakiejkolwiek rodzinie i przypodobać się osobom walczącym z niżem demograficznym?
Skąd jednak ta sytuacja wynika? Odpowiedź zdaje się być stosunkowo prosta, choć dla niektórych i tak nieodkryta. Za ten stan rzeczy winne są dwa czynniki – reformy edukacji, które zniszczyły szkolnictwo zawodowe, oraz polityka przedsiębiorców. I już tłumaczę czemu tak, a nie inaczej.
Likwidując 8 klas podstawówki, tworząc gimnazja, skracając okres nauki w szkołach średnich i pozbywanie się szkół zawodowych sprawiło, iż kolejne roczniki myślą na zasadzie testów. Uczą się jedynie wpasowywania w klucz odpowiedzi oraz wykonywania ściśle określonych zadań. Szkoła w Polsce już dawno przestała uczyć pracy w grupach, kreatywnego myślenia czy też radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Teraz, na uczelniach uczy się raczej podległości, oszukiwania i uczestniczenia w wyścigu szczurów. Mamy „taneczne show”, zamiast kuźni talentów. Mamy przygotowywanie pod dostanie się na studia. A jakie są tego efekty? W Polsce, przy prawie 15% bezrobociu, brakuje rąk do pracy! Nie ma specjalistów. Są za to osoby z dyplomami nietrafionych kierunków, które są „niedostosowane do rynku pracy”. Są także starania o to, aby edukację pod pracodawcę dostosować – i tu chciałbym wtrącić jedno. Drodzy pracodawcy, drodzy rządzący: nic byście nie musieli dostosowywać, gdybyście edukacji nie rozwalili. Byliby specjaliści. Byłyby ręce do pracy. Nie ma ich tylko i wyłącznie na Wasze życzenie. Tylko i wyłącznie do siebie możecie mieć pretensje, że szkoły produkują takich, a nie innych absolwentów.
Kwestia druga – polityka pracodawców. Polityka ta tyczy się dwóch czynników: wymagań i wynagrodzenia. W pierwszej kwestii mamy zdecydowany przerost wymagań wobec potencjalnego pracownika. Kierunki wyższe, na podstawowe stanowiska pracy związane z obsługa jedynie sprzętu biurowego czy też masa dokumentów aplikacyjnych na robienie naleśników w centrum handlowym staje się dzisiaj normą. Teraz już to, co kiedyś mówiono żartobliwie o Polakach z dyplomem pracujących na brytyjskich zmywakach, w Polsce staje się normą. Nie dziw potem, że nie ma specjalistów, kiedy pracodawcy wymagają jedynie zwykłych papierków. Wymagają „gotowych produktów” pracowniczych. Z drugiej strony część pracodawców nie potrafi specjalistów sobie wykreować – praktyki czy też staże nie przyczyniają się do wzrostu umiejętności osoby uczącej się i jej późniejszego zatrudnienia, ale jedynie do zdobycia taniej siły roboczej, która będzie odpowiedzialna za najbardziej podłą robotę. Do tego też dochodzi kwestia niskich wynagrodzeń – bo przecież praca niskiej wartości. Tak powstaje brak lojalności pracownika, który będąc nisko opłacanym, najczęściej w niepełnym wymiarze etatu lub na śmieciowej umowie poddany jest ogromnemu stresowi i z pełna paletą obowiązków, ucieknie do „lepszego miejsca” przy pierwszej nadarzającej się okazji. Jest tu także kwestia rynku zbytu – w kryzysie uznawanego za kurczący się. I tu pytanie do przedsiębiorców – na ile sami tworzycie sobie rynek zbytu, odpowiednio wynagradzając swoich pracowników? W końcu nie tajemnicą jest, że pracownik może być także najlepszym klientem. O ile rzecz jasna, będzie do tego zmotyowany.
Zachęcam do polubienia oraz odwiedzin:
https://www.facebook.com/pages/Daniel-Kaszubowski/284315938338481
Tekst dostępny także na:
http://www.pps.bydgoszcz.pl/index.php/publicystyka/89-ani-matura-ani-chec-szczera