Trudno mi już obecnie ocenić, czy nasza demokracja pełza, raczkuje czy kroczy obunóż. W tym wszystkim jak to zazwyczaj bywa, najsłabszym ogniwem jest człowiek, który nie nadąża za nowymi sytuacjami, który usilnie sprowadzany jest do roli klienta i słupka w rankingach. Broni się, częstokroć instynktownie i kto wie, może to jego najlepsza broń.
Ci, którzy nie chcą sprowadzić się do biernej roli konsumenta zmuszeni są jednoczyć się. Społeczeństwo odideologizowuje się – wróbel w garści jest coraz bardziej ważny niż gołąb na dachu. Jeśli jednoczymy się to już raczej nie dlatego, by wszyscy żyli dostatniej, tylko byśmy my żyli dostatniej. A i cel jest bardziej skonkretyzowany: zbudowanie czegoś, naprawa, rozwój, pomoc.
A co z partiami? Tam też gromadzą się ludzie. Wydaje mi się, że przeciętny człowiek jest zmęczony partiami. Przez ostatnie lata, dzięki „nadczynnościom” mediów, które nader chętnie pokazywały przekolorowany obraz rzeczywistości – od nadmiernie dobrego do nadmierne złego, co generowało różnego rodzaju tarcia w głowach odbiorców. To z kolei implikowało taki, a nie inny obraz polityków i całych formacji.
Społeczeństwo w swej niefrasobliwości przyjęło do wiadomości ten rodzaj rzeczywistości kreowany przez media. Media, których zadaniem – jak każdej firmy – jest generowanie zysków, dostarczanie rzetelnej wiedzy jest drugoplanowe. Powstał więc nowy gatunek polityka: polityk-celebryta, którego zadaniem jest występowanie w mediach. W mediach tych dostarcza igrzysk dla specyficznego rodzaju widza, który ma już odpowiednią ilość chleba. Jest to elektorat, który trzeba zatrzymać dla siebie, częstokroć stosując czarny PR. To z kolei generuje dalsze tarcia i jeszcze bardziej obniża poziom kultury politycznej.
Każde chwyty się liczą, albowiem głosy wyborców są jednakowe. Taką samą wartość ma głos wyborcy, który przy swoim wyborze kieruje się kolorem krawata polityka lub to, że go po prostu nie lubi, oraz takiego człowieka, który np. dużo przeczytał i przemyślał na temat programu jego partii; którego wybór jest świadomy.
Zresztą, po co wybieramy konkretnego człowieka, skoro ustalenia wewnątrzpartyjne mogą spowodować, iż taki człowiek nie zostanie wybrany? Kogo potem wyborca ma rozliczać, jak wygląda odpowiedzialność moralna polityka wobec wyborców?
Dawno, dawno temu, kiedy powstawały zalążki demokracji, umotywowane było, to by partie były dotowane z państwa. Był to element przyspieszenia rozwoju demokracji. Dzisiaj nie widzę takiej potrzeby. Niech partie będą na swoim utrzymaniu. Spowoduje to urealnienie celu ich istnienia i umożliwienie znalezienia się w nowej, zdrowszej rzeczywistości. To bolesna operacja, ale konieczna.
Zastanawiam się, jak w takich warunkach funkcjonowałaby partia. Może musiałaby zmienić się w coś w rodzaju stowarzyszenia?
Niektórzy twierdzą, że następuje kryzys obecnej formy polityki, co z z kolei stawia pod znakiem zapytania cel powstawania organizacji partyjnych, że zielone światło stoi przed stowarzyszeniami, gdzie konkretni ludzie chcą rozwiązywać konkretne problemy, a nie trwać w celebryckich awanturach.
A co się stanie, gdy cel zostanie osiągnięty racja bytu takiego stowarzyszenia może nie mieć miejsca? Może warto wtedy zająć się innym celem? “Aby Polska rosła w siłę..”?