Spektaklowi temu można przede wszystkim zarzucić brak szacunku dla osób żyjących, czy to realnie, czy w naszej pamięci. Prawo O aktach stanu cywilnego z 1986 roku zakazuje wykorzystywania dokumentów personalnych przez 100 lat od czasu ich wytworzenia. Z szacunku dla wartości osobowych konkretnych ludzi. Jest jakby drogowskazem pod tym względem. A tu autorka scenariusza Małgorzata Sikorska-Miszczuk na spółkę z reżyserem, a w zasadzie głównym kreatorem spektaklu, Pawłem Łysakiem grzebią w koszu z bielizną osobistą jak nie przymierzając baby w ciuchach na wyprzedaży w podłym markecie. Wybierają, przymierzają, szukają efektu.
A efektem tym ma być – jak zwykle zresztą, w Teatrze Polskim w Bydgoszczy- zaszokowanie widza, zamigotanie i zrobienie mu wody z mózgu. Im więcej chaosu, tym lepiej.
– Bo życie jest właśnie takie. Bo rzeczywistość jest taka migotliwa, synkretyczna, ściekowa-mówią.
W spektaklu „Popiełuszko” gmatwa się kilka porządków. Historyczny, moralny, filozoficzny. Wątek główny – działalność i śmierć ks. J. Popiełuszki splata się z jakimiś absurdami badawczymi kur zielononóżek i troską o popsuty serwis do kawy.
Niby po to, aby pokazać, że dramat człowieka, ale też dramat historii przechodzi mimo nas. Bo rzecz dzieje się dziś (liczne odniesienia do aktualiów, nawet do mistrzostw piłkarskich), a równocześnie, jakby z głębokiego cienia wynurza się historia księdza – który, nie będąc żadnym mistykiem – co usiłuje się w tej sztuce bezpodstawnie wmówić, konsekwentnie głosił, i Ewangelię, i patriotyzm. Historia ta biegnie równolegle do historii przeciętnego, acz zbuntowanego zjadacza chleba, który ma dość totalitarnej obecności czarnych, czyli kleru rzymskokatolickiego. Nazywa się Antypolakiem. Ksiądz Jerzy usiłuje go pod tym względem zneutralizować, włażąc z nim do bagażnika samochodu Fiat 125p na długie nocne Polaków rozmowy.
W ogóle ów rekwizyt-bagażnik Fiata 125 p., zwany niegdyś szyderczo przez SB-ków popiełusznikiem, jest wyraźnie nadużywany i choć był miejscem kaźni, to w tym spektaklu znów nabrał owego szyderczego SB-ckiego znaczenia. Aktorzy bawią się nim.
Bo szyderstwo jest spoiwem całego spektaklu. Z wszystkiego, i z wszystkich. Pieśni kościelne, podczas śpiewania których wiernym rosną serca, są kpiąco, na wzór murzyński zniekształcane, co rusz słychać drobne kpinki aktualnych z form rzymskokatolickiej pobożności, typu „duchowa aborcja”, czy „jego modlitwy unoszą się nad samochodem”. W ogóle religia, a była ona dla głównego bohatera spektaklu, czyli ks. J. Popiełuszki, sensem życia i działalności, została tu potraktowana jako jeden z migotliwych elementów szyderczego collage, przez co spektakl spłaszczył się zupełnie. Nawet dramat człowieka, jego śmierć z rąk zabójców ma coś z farsy, bowiem w pewnym momencie ksiądz Jerzy wskakuje do czarnego trupiego worka z okrzykiem: – „Śmierć jest wyzwoleniem!”
Rzeczywiście, jest wyzwoleniem w sensie filozoficznym, egzystenconalistycznym, ale nie dla konkretnego człowieka, nawet błogosławionego męczennika, który prosił oprawców, aby go nie zabijali. Tak więc ów krzyk, nie dość, że pozostaje w niezgodzie z prawdą historyczną, a na dodatek zyskuje szydercze zabarwienie.
W omawianym spektaklu urażono godność nie tylko księdza Jerzego, ale też i jego matki, która jeszcze żyje, a wiec powinna pozostawać pod szczególną ochroną. Ze sceny padają takie kwestie, jak prymityw z obory z nawiedzoną matką, czy- rzekoma jej rada dana synowi: – ręka olejkowana od błogosławienia jest do całowania.
Zdaję sobie sprawę, że przynajmniej ta pierwsza kwestia miała ukazać cynizm funkcjonariuszy SB, ale – na Boga, jest gdzieś granica cytowania. Zresztą sam ksiądz Jerzy, rzekomo przedstawiony tu z pełnym szacunkiem i zaangażowaniem, też nie uniknął skarykaturyzowania, gdy kazano mu głosić kazanie o wolności w formie gimnastyki (bez skakania i śpiewania, tudzież filmowych obrazków żaden spektakl na bydgoskiej scenie się nie odbędzie), czy kazanie do… ryb. W ogóle nadużyto – w formie szyderczej oczywiście – nie tylko bagażnik Fiata 125p, ale i medium ostatnich chwil błogosławionego męczennika- wodę, wyciągając z ust owego, niezbyt jasnego bohatera, czyli zwykłego człowieka, który chce być Polakiem bez Kościoła, żyłkę wędkarską zakończoną haczykiem.
Na taki fenomen stary język biblijny ma tylko jedno określenie: obrzydliwość.
Dziś tego słowa się nie używa i ja też go nie użyję w odniesieniu do omawianego spektaklu, bowiem granice etyki i estetyki bardzo się poszerzyły, ba, nawet rozmyły. Pozostaję więc przy etyczno-prawnym zarzucie nadużycia wartości osobowych konkretnych ludzi i farsowym synkretyzmie spektaklu, tudzież, wynikającym z tego synkretyzmu, nieładzie formalnym. Chwalę – jak zwykle zresztą („Akant” 2012, nr 8, s.36) – ową skaczącą i śpiewającą trupę aktorską. Bardzo wygimnastykowani, energetyczni, świetnie się bawiący.
Teatr Polski w Bydgoszczy
Małgorzata Sikorska-Miszczuk, Popiełuszko, reżyseria Paweł Łysak, premiera 9 czerwca 2012 roku